Modeling, Słowa

Ten dzień

R. opuściła rodzinną Brazylię 8 miesięcy temu, cel: rok pracy w Azji. Korea, Chiny, Japonia. W Korei szło tak sobie, w Chinach już dużo lepiej, lecz R. czekała z niecierpliwością na pierwszy kontrakt w Tokio. Do tej pory pracowała wyłącznie w swoim kraju, najczęściej dla firm kosmetycznych, gdyż zarabiała twarzą – szerokie kości biodrowe i brak kilku centymetrów uniemożliwiły R. sprawdzenie swoich sił na wybiegu.

Do Tokio przyjechała z różnorodnym portfolio, głodna nowych przygód, gotowa do pracy i pełna optymizmu. Zamieszkała w ciasnym mieszkaniu wynajętym przez agencję, z widokiem na betonowe patio i sąsiedni budynek. Miniaturową sypialnię dzieliła z Rosjankami, które każdego dnia pracowały albo imprezowały. Nie przewidziała jednak tego, że w okresie wakacji miasto zalewa największa fala „nowych twarzy”. Konkurencja na castingach wzrastała z dnia na dzień, a sfrustrowana R. z zawiścią obserwowała młodziutkie koleżanki. Sama zaczęła modeling późno, dopiero po osiemnastce – czekała aż dojrzeje na tyle, by rodzice w pełni jej zaufali. W tym wieku modelka musi kontrolować to, co ląduje na talerzu; jeśli chce być w formie nie może sobie pozwalać na momenty słabości.

R. od zawsze lubiła budzić się wcześnie rano. Ma wtedy najwięcej motywacji i energii do ćwiczeń, a pierwszy posiłek nigdy nie smakuje lepiej niż po porannym biegu. Zanim wyjechała z Brazylii często biegała z bratem: godzina treningu, orzeźwiający prysznic i wspólne śniadanie. W domu R. pielęgnuje się tradycję „spotkania przy stole”, celebrując nie tylko smak potraw, lecz również rozmowę. Cała rodzina R. uwielbia gotować, lecz nikt nie potrafi docenić jedzenia w równym stopniu co ona.

TEGO dnia R. nie ma żadnych castingów. Jest niedziela, dzień odpoczynku od agencji i od współlokatorek, które dostały pracę poza Tokio i weekend spędzają w Osace. R. związuje włosy w kucyk, zagląda do lodówki. Na jej półce został tylko kubek naturalnego jogurtu, jedno jabłko, resztka awokado i rozmiękły pomidor. Bardzo dobrze, myśli R., lodówka powinna być pusta. TEN dzień, na który tak czekała, to przecież dzień zakupów.

Zawiązuje adidasy, wkłada do uszu słuchawki i rozpoczyna swój poranny bieg po tokijskiej dzielnicy.  Mija świątynie wciśnięte między strzeliste wieżowce, biznesmenów pod krawatem i studentki w kimonach, wystawy sklepowe pełne tradycyjnych wachlarzy i wysokie na kilkanaście pięter słynne domy handlowe. Biegnąc myśli o tym, co zje dziś na śniadanie. W TYM dniu R. nie przygotuje tradycyjnej owsianki (3 łyżki płatków owsianych, 100 ml wody), a na obiad nie zje swojej standardowej sałatki (sałata, pomidor, ogórek i łyżeczka oliwy) – TEN dzień jest przecież dla R. dniem zupełnie specjalnym.

W drodze powrotnej wbiega do parku, siada pod drzewem wiśni i uspokaja oddech. Sklep jest zaraz za rogiem, dwupoziomowy market, w którym można znaleźć wszystko, czego dusza zapragnie. R. oczami wyobraźni widzi wysokie półki pełne ryżowych krakersów, puszystych ciasteczek, lodów o dziwnych smakach, kanapek z majonezem. Nie może czekać dłużej, maszeruje do sklepu.

R. ma wszystko bardzo dokładnie przemyślane: sześć dni pracy nad ciałem, siódmego odpoczynek. Owsianki na śniadanie, na obiad sałatki, jarzyny na parze, czasem zupa krem ze zmiksowanych warzyw. Kolacja – jogurt lub szklanka mleka (bez tłuszczu, bez laktozy). Napady głodu zapija herbatą, zagryza papierosem. Czeka cierpliwie. Siódmy dzień to TEN dzień – dla R. to dzień nagrody.

Dwie paczki chipsów, wafelki, baton, czekoladowe lody. Ryżowe krakersy, paluszki w polewie, bekon, serki topione. Wyrzuty sumienia? Miałaby, oczywiście, gdyby jadła tak częściej. TEN dzień niczego nie zmienia – jutro wciąż będzie modelką. Dzień śmieciowego jedzenia to dla R. prawdziwe wybawienie, jedyny sposób na zachowanie zdrowego rozsądku w tym zwariowanym świecie.

Previous Post Next Post

You Might Also Like

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments