Słowa

Czas mówienia

Drogi,

Jest tyle rzeczy, o których chciałabym Ci powiedzieć i teraz w końcu jest na to czas. Teraz jest czas mówienia. Ale – nie tak bezpośrednio, nie poprzez otwieranie ust i przenoszenia tego, przed czym drży społeczeństwo. To nie czas na intymne szepty od ucha do ucha, to nie czas na poklepywanie się po plecach podczas wybuchów śmiechu.

To nie czas, by trwonić słowa. Teraz jest czas skupienia.

Czy jeśli słowa nie układają się na wargach, jeśli nie są już dźwiękiem, ale przedłużonymi myślami – czy teraz wypada mi mówić więcej? Wiesz, wciąż pamiętam tamten wieczór, kiedy byliśmy przekonani, że Ty już nigdy nie będziesz tylko Tobą, a ja tylko mną – że od tej chwili, od tamtego wieczoru zawsze będziemy nami.

Niebo pękło nad głowami przechodniów pierwszym jesiennym deszczem, miałeś na sobie ten ciemny, wełniany płaszcz, ja – Twoją ulubioną sukienkę. Trzymaliśmy się za ręce i pamiętam, że nie mogłam się nadziwić, jak własne palce mogą tak idealnie pasować do innych. Czy to już?, zapytałeś. Czy tak to się zaczyna? Cokolwiek robię, gdziekolwiek nie pójdę, jesteś wciąż w moich myślach. A ja powiedziałam – pamiętasz, co powiedziałam? Że nic nie będzie takie samo. Bo kiedy drugi człowiek wejdzie zbyt głęboko pod skórę, świat głupieje, wariuje. Świat nie jest gotowy na takie wyzbycie się egoizmu, na nie myślenie o sobie, na nie myślenie o zysku. A dla mnie deszcz pachniał jak Ty i muzyka pachniała Tobą, i żadna rozmowa nie mogła być ważniejsza od naszego dialogu.

Tak, tamten wieczór. Kiedy Twój płaszcz i wino. Strugi deszczu za oknem, szelest ognia w kominku. Ile mieliśmy wtedy lat? Pamiętasz, kiedy to było? Dni zachodzą jeden na drugi, miesiące, lata się mylą. Musiałam być wtedy młoda, na pewno byłam piękna. Zanim oczy zmatowiały, zanim skrzywiły się plecy. Zanim skóra na twarzy pokryła się rowami, którymi – kiedy smutek ściskał gardło – płynęły słone rzeki.

Teraz – teraz mamy czas. Całe życie goniłeś. Za pracą, za płacą, za spełnianiem oczekiwań. Kogo? Nie moich. Goniłeś za cieniami. Cieniem swoich rodziców, swoich młodzieńczych marzeń. Dla mnie zawsze byłeś tym, kim chciałeś się stać dla innych – spokojem i chaosem, powrotem do ojczyzny. Nie miało dla mnie znaczenia, czy wybudowałeś dom na solidnym fundamencie, czy zasadziłeś w ogrodzie drzewo, czy spłodziłeś dziecko. Kto narzucił mężczyznom te kanciaste zasady? Dla mnie liczyło się tylko to, z jakim uczuciem na mnie patrzysz.

A patrzyłeś różnie. Po tamtym wieczorze, kiedy ogień przygasał w kominku, a Ty gładziłeś mnie po ramieniu, a ja byłam gęsią skórką, po tamtym wieczorze patrzyłeś na mnie, jakbym była główną nagrodą. Wymarzonym prezentem. Kobietą spełnioną. W Twoim spojrzeniu były odcienie nieba, które podziwialiśmy nocami. Migoczące biało gwiazdy, pajęczyny konstelacji. W Twoim spojrzeniu były góry, na które jeszcze się nie wspięliśmy, skaliste szczyty, które niecierpliwie czekały na nasze przyjście. Jeziora, w których dopiero mieliśmy zanurzyć wiosła, jeszcze nie odkryte plaże i złote zachody słońca. W Twoim spojrzeniu była nasza przeszłość i nasza przyszłość – razem. Codzienna radość i troski. Małe sukcesy i żale.

Potem patrzyłeś nieprzytomnie. Odchodziłeś świadomie. Każdego dnia ubywało Cię po trochu – wiedziałam, że chodzisz do niej. Ile razy mówiłam Ci: zostań. Złościłeś się po cichu. Zostawałeś, a ja czułam – och, takie rzeczy się czuje – że już Cię nie zatrzymam. I gotowałam rosoły na trzech rodzajach mięsa, i wywieszałam na cienkiej żyłce Twoje wyprane skarpety. I wodziłam za Tobą wzrokiem, i skamlałam jak ranne zwierzę. Nocami przytulałam się do Twoich niemych pleców, a rano ściągałam z siebie cienką koszulę, a Ty pytałeś: co robisz, kobieto?

Co robiłam? Kim się stałam? Co Ty ze mną zrobiłeś?

Teraz. Teraz mamy czas. Wygraliśmy los na loterii. Czy potrzebne było to całe cierpienie, żebyśmy to zrozumieli? Im jestem starsza, tym dokładniej widzę, że jesteśmy tylko czasem. Naszą przeszłością, przyszłością – i niczym poza tym. Nasze ciało to momenty, w naszych żyłach płyną chwile. Jesteśmy tym, co się właśnie skończyło i tym, co się zaczyna.

Widzę życie za oknem i czasami się mu dziwię. Świat stanął, a jednak nie ma nic silniejszego niż ludzka wola życia. Więc pomyślałam, że napiszę. Bez oczekiwań i wiary. Poukładam na papierze słowa, które przez lata mnie uwierały. Pytania. Tak, mam wiele pytań. Przede wszystkim: jak się czujesz? Czy dalej strzyka Ci w biodrze? A poza tym – co u niej? Jak Twój dom, wybudowany na solidnym fundamencie? Czy ptaki śpiewają na gałęziach drzewa, które zasadziłeś w ogrodzie? Ile lat ma teraz Twój syn? Czy dobrze się uczy? Mam nadzieję, że jesteście wszyscy szczęśliwi i zdrowi.

Wieczór połyka ostatnie promienie słońca wędrujące po ścianie. Czas. Czas nic sobie z tego zamieszania nie robi, czas bezwzględnie płynie dalej. Ach, zapaliłabym papierosa. Pasuje mi do pisania. Do tego listu, który miał być o wszystkim, a jest głupim gadaniem. Takich podobnych listów napisałam tysiące. Odkąd zatrzasnąłeś walizkę, odkąd odszedłeś do niej. Teraz – teraz, kiedy spacer na pocztę jest walką o życie, nie dam rady kupić znaczka, żadnego listu nie wyślę. Wykrzywione starością palce suną po cienkim papierze. Tyle mam dla Ciebie historii, których już nie usłyszysz. Tyle wspomnień, które mogły stać się również Twoimi.

Miałam kiedyś piękne, jasne włosy. Zatapiałeś w nich palce. Co się z nimi stało? Jestem kalką kobiety. Wytarłam się. Wyblakłam.

Jest tyle rzeczy, o których chciałabym Ci powiedzieć i teraz w końcu jest na to czas.

Teraz jest czas mówienia.

Previous Post Next Post

You Might Also Like

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments