To mogło wydarzyć się wszędzie. W Cutigliano, Vespignano, Vicchio, Monticchiello. Każdym miasteczku, którego kamienne domy rozsypane na wzgórzach. W którym chleb pozbawiony soli, z miękkim i pulchnym wnętrzem. Świeżo wyprane koszule nad głowami przechodniów. Zapach kawy. Kolor wina. Koty drzemiące na murach.
To mogło wydarzyć się wszędzie, ale zdarzyło się tutaj. W rozgrzanych wrześniowym słońcem, toskańskich winnicach.
Jak wyglądają twoje dni? Pytali, kiedy dzwoniłam do domu. Wciąż myśleli, że uciekłam – po kryjomu, jak tchórz. Chciałam im wytłumaczyć, że każdy ciągle ucieka. Od chaosu, od tęsknoty, od wyrzutów sumienia. Moje dni są bardzo ładne, odpowiadałam zdawkowo. Nigdy nie mówiłam „piękne”. Bałam się tego słowa. Zanim zaczęło się lato, żyłam tylko przyszłością. Sukcesem, który się zbliżał. Który miał mnie uspokoić. Czegoś mi brakowało, szukałam nowych emocji. Byłam znakiem zapytania – udającym pewność kropki.