Zanim wyjdę z mieszkania, Nina wychyla łebek zza ściany. Za każdym razem wygląda na nieco zdziwioną, że zostawiamy ją samą, a przecież ucieka od naszych naiwnych dłoni, kiedy tylko spróbujemy ją przytulić. Zakładam płaszcz i otwieram drzwi, uważając, żeby niesforna kotka nie czmychnęła na patio. Za drzwiami od razu robi się kolorowo. Pomarańczowy dziedziniec, marmurowe posadzki. Zbiegam po schodach, wychodzę na ukrytą w cieniu wiekowych arkad ulicę. Via Broccaindosso. Czerwono-żółte domy, zielone okiennice. Po jednej stronie – mały sklepik spożywczy, w którym od rana do wieczora przesiaduje znudzony Pakistańczyk. Po drugiej – osteria, z której unosi się zapach makaronu w porze włoskiej kolacji.
Jeśli skręcę w prawo, dojdę do ruchliwej via San Vitale, jeśli w lewo – do jednej z najpiękniejszych i najstarszych ulic, czyli Strada Maggiore. Obie doprowadzą mnie pod wieże – Due Torri, górującego nad czerwonym miastem symbolu Bolonii.