Nina przysuwa się nieśmiało w stronę mojej nogi, ociera o nią futerkiem, ale zaraz odskakuje. Fascynująca kotka. Płochliwa, ostrożna i nieufna, choć szukająca kontaktu z człowiekiem. Nie potrafi wysiedzieć w pustym pokoju, chyba że na poduszce Silvii, oswojona zapachem intensywnych perfum, którymi Silvia co rano spryskuje włosy. Najczęściej jednak towarzyszy mi w kuchni, gdzie wskakuje na najwyższe półki i z bezpiecznego dystansu kontroluje wszystkie moje ruchy. Czasami decyduje się na odrobinę szaleństwa i z poziomu czerwonej kanapy, wspięta na tylnych łapkach, zagląda do kuchni sąsiadów z naprzeciwka. Nasza kotka-monitoring.
Kiedyś nam uciekła, prześlizgując się między nogami wchodzących koleżanek. Dziewczyny ściągały płaszcze i kładły na podłodze zakupy na kolację – Nina bezszelestnie wykorzystała okazję. Silvia o niczym nie wiedziała – nocowała poza domem. Pamiętam do tej pory jak ściskał mi się żołądek, kiedy wykrzykiwałyśmy imię kotki, krążąc po słabo oświetlonym patio. Cwana bestia schowała się w donicach, trudno było ją dojrzeć.
Silvia wchodzi do kuchni i odkłada zakupy. Brzdęk butelki wina uderzającej o podłogę wywołuje Ninę z ukrycia.
– Ciao, ciccia.
Nina pozwala jej się dotknąć przez ułamek sekundy. Pręży grzbiet, wyciąga leniwie brązowo-szare łapki. Wskakuje na wysiedzianą kanapę i zwija się w kłębek.
Pomagam Silvii wypakować zakupy: kawałek kremowej ricotty, kulka świeżej mozzarelli, połyskujące czernią pękate bakłażany, które później upieczemy. Butelkę czerwonego wina stawiamy obok mojej – mamy niepisaną zasadę kupowania wina tak, by przynajmniej jedna butelka zawsze czekała w domu. Najczęściej stoją dwie, jedna Silvii, druga moja, ale podczas naszych wieczornych spotkań w kuchni mieszamy je dowolnie. Wieczorne spotkania zawsze smakują najlepiej. Ja po kilku godzinach na uniwersytecie, Silvia po intensywnym dniu w kancelarii i podróżach po mieście. Nasza kuchnia. Białe ściany, zabytkowy kredens, kanistry z oliwą pod stołem. Silvia na kanapie, z lampką czerwonego wina, Nina obserwująca nas leniwie z bezpiecznej odległości. Dym z papierosa przy uchylonym oknie,
– w ciągu dnia wcale nie palę
i te wszystkie historie. Malarstwo Alfonsa Muchy, referendum we Włoszech, czarny protest w Polsce, „Maus”, Kapuściński i Szymborska po włosku. Tyle trudnych słów w obcym języku, nigdy wcześniej nie słyszanych, a jednak dajemy radę, na wszystkich możliwych płaszczyznach naszej polsko-włoskiej relacji. Czasami Silvia wyciąga z kredensu lekko czerstwe pieczywo i wypełnia talerz złoto-brunatnym kolorem oliwy. Oliwy przywiezionej z Toskanii, od babbo – taty Silvii. Nigdy wcześniej nie jadłam tak gęstej oliwy, zostawiającej cierpki i gorzkawy posmak na języku.
Nina wskakuje mi na łóżko, bezczelnie przed budzikiem. Promienie słońca przeciskają się przez naderwane żaluzje – mój pokój jest najpiękniejszy o tej porannej godzinie. Mam jeszcze dużo czasu do rozpoczęcia zajęć. Chowam głowę pod kołdrę i czuję, jak Nina układa się tuż obok. Słyszę Silvię krzątającą się po kuchni, stawiającą na gazie kawiarkę. Celowo przeciągam ten poranek w nieskończoność, nie chcę nic z niego stracić.
Trzy lata. Nina na zdjęciu. Mój pokój na zdjęciu. Nasze włoskie wieczory. Poczekaj, daj mi jeszcze pogłaskać te wspomnienia po głowie.