To nie tak, że już o tobie nie myślę. Jeśli ktoś raz wejdzie ci pod skórę i rozgrzeje w żyłach krew, nie wyrzucisz z głowy wspomnień. Nie wyrzucisz z siebie słów, gestów, gęsiej skórki na ramionach, dotyku, któremu pozwoliłaś zawędrować za daleko.
Muszę wyjść, mówię i staję w drzwiach. Ale wychodzę z siebie.
Stoimy naprzeciwko, ty z rękami w kieszeniach, ja z rękami, które pamiętają, jaki smak ma twoja skóra.
Zostań, mówisz, a ja już wiem, że jestem na straconej pozycji. Zostanę, bo więdnę, kiedy robię rzeczy tak, jak zrobione zostać powinny. Zostanę, bo wiem, że w głębi serca jestem dla siebie niedobra. Nieporządna, niemoralna, egoistycznie zachłanna. Zostanę, bo nie wystarcza mi to, co teraz mam. Zostanę, bo szukam w tym, co tu robimy, jakiegoś drugiego dna.
Znowu zmniejszamy dystans i nasze słowa ocierają się o siebie – wiesz, kiedy jedno słowo pociera o drugie, mogą rozpalić ogień.
Trzeba uważać na słowa. Słowa są niebezpieczne. Słowami wyznajesz, karcisz, przekreślasz, kreujesz rzeczywistość. Te napisane, te wypowiedziane. Wiesz, one nie znikną. Słowa mają swój zapach, smak i mięsistą strukturę. Można je przeżuć i wypluć, jak niesmaczny cukierek, albo połknąć i zobaczyć, co z nich z czasem wykiełkuje.
Zostaję i przestajemy szukać dodatkowych wymówek. Odbijamy się w bieli wina wieczorem i w czerni kawy o świcie.