Opadły czarne kotary nocy i na niebo ponownie wczołgało się słońce. Rozświetliło zaułki, połaskotało po brzuchach zmarznięte gołębie. E. obudziła się przed czasem i już nie mogła zasnąć. Jej myśli oblepiały pękatą walizę czekającą w przedpokoju. Jeszcze nie zamknięta, z odkrytymi wnętrznościami, chociaż E. nie miała już nic więcej do zapakowania. Otwarta walizka to wyjście awaryjne, dopisana na marginesie możliwość zmiany zdania.
Wsparła się na łokciu, spoglądając na rozluźnioną snem twarz Adama. Przez moment miała mu za złe, że śpi tak spokojnie, kiedy ona za chwilę zniknie z horyzontu, zostanie zassana do wnętrza samolotu i wypluta dopiero po drugiej stronie globu. Czy byłaby bardziej pewna jego uczuć, gdyby od świtu skamlał nad walizką albo w szale miłości wyrzucał z niej ubrania, tłukł flakony perfum, targał cenne książki? Nie, oczekiwała jedynie zrozumienia swojej pracy, która wymagała od E. dalekich podróży. Adam ofiarował jej w dowód miłości nie tylko zrozumienie, ale pełną akceptacją egzotycznych fascynacji. Mogła opuszczać go bez piętna niewdzięcznej partnerki, przedkładającej w hierarchii pracę ponad związek. Powinna być mu wdzięczna, powinna być szczęśliwa, ale tak naprawdę nie wiedziała, czego oczekuje od mężczyzny swojego życia.
Mężczyzna życia. E. uśmiechnęła się pod nosem. My, kobiety, lubimy wyolbrzymiać. Przywiązujemy sobie do nóg kulę pierwszej miłości, która spowalnia nasze kroki podczas wchodzenia w nowy związek. Zamknęłyśmy w klatce wspomnień mit pierwszego razu – gdzie, kiedy, z kim i jak bardzo bolało. Same siebie skazujemy na sentymentalizm, monotonne i regularne powroty do przeszłości. E. wciąż używa tych samych dusznych perfum, którymi zwilżyła nadgarstki przed pierwszą nocą z Jarkiem. Byli razem od pół roku, on trzy lata starszy. Student informatyki, z zamiłowania romantyk. Zabierał ją na długie spacery po ruinach zamków, układał dla niej wiersze i wysyłał SMS-em o czwartej nad ranem. Odczytywała zaspanym okiem, a w sercu robiło się gorąco, lecz po jakimś czasie zaczęła wyłączać na noc dźwięk w telefonie.
Zsunęła się z łóżka i po cichu przemknęła do kuchni. Wyciągnęła z szafki puszkę z kawą, uruchomiła ekspres i sięgnęła po leżące na parapecie mentole. Przed wyjazdami zawsze na chwilę wracała do palenia, łudząc się, że powrotami wyleczy zamiłowanie do cienkich papierosów. Mimo, że pierwszego Marlboro zapaliła dwanaście lat temu, do tej pory nie poznała, czym jest uzależnienie. Paliła po babsku, czyli przy okazji (imprezy, kolacji, ploteczek z przyjaciółką). Potrafiła przechowywać otwartą paczkę w szufladzie nawet przez pół roku. Prawdziwy głód nikotynowy dotykał ją w momencie, kiedy musiała opuścić bezpieczne granice Polski. Odpalonym papierosem rysowała sobie w głowie trwalszy i pewniejszy obraz samej siebie. Dojrzałej kobiety, która z pełną świadomością wyrusza w nieznane.
Kuchnię wypełnił duszący zapach nikotyny. Pomyślała, że Adam na pewno go wyczuje i za chwilę wyjdzie z sypialni – jeszcze oblepiony snem, ale już rozdrażniony. Uchyliła okno i wpuściła do środka chłód wiosennego poranka. Myśli E. wróciły do otwartej walizki i długiej podróży, która na nią czekała. Nie mogła pozbyć się z pamięci słów koleżanki, z którą wypiła wczoraj wino. „Ciekawe, kiedy zrozumiesz, że nieustannie uciekasz”. Próbowała rozwinąć temat, ale koleżanka tylko machnęła dłonią i wypełniła kieliszek wytrawną czerwienią. Czy naprawdę tak ją widzą? Uciekającą? Tchórzliwą? Czekają, aż osiądę na mieliźnie rutyny, pomyślała E., gasząc papierosa pod kranem. Nie mogą znieść moich podróży i tego, że ich życie nie jest w połowie tak ciekawe.
– Nigdy cię nie wychowam.
Podskoczyła na dźwięk głosu Adama. Stał oparty o framugę drzwi i patrzył na nią z czułością.
– Od wychowywania są dzieci. Kobiety to dzikie konie.
Podeszła do Adama i objęła go w pasie. Pachniał spokojem, bezpieczeństwem, domem – tym, od czego miała się za chwilę oddalić. Przez jedną krótką chwilę myślała, jakby to wyglądało. Ich mieszkanie wypełnione tupotem maleńkich stóp o świcie. Nieprzespane noce. Potykanie się o rozrzucone po podłodze klocki. Adam opowiadający bajki na dobranoc. E. gotująca niedzielny rosół. Przewidywalność. Powtarzalność. Uporządkowane życie. Wyobraziła sobie, że nie zamyka walizki. Nie zamawia taksówki. Nie dociera na lotnisko.
– A gdyby tak… – zaczął Adam, gładząc ją po policzku.
– Najpóźniej za godzinę muszę być na lotnisku. – E. odsuwa się od niego i wychodzi z kuchni. – Możesz dopić moją kawę. Idę zamknąć walizkę.