Ósma rano, tramwaj numer trzynaście. Ja zaspana, z nieotwartą książką na kolanach, bezmyślnie wyglądająca przez okno. Naprzeciwko mnie siwy pan z kilkuletnim wnuczkiem, przyklejonym do szyby i wskazującym energicznie mijane przez tramwaj budynki.
– To kościół. A to Lidl. Tu dziadek robi zakupy. To duże to urząd miasta. A to Cmentarz Podgórski.
Tramwaj przystanął przed centrum biznesowym, ustępując miejsca skręcającym samochodom i odsłaniając rząd błyszczących w słońcu, niewysokich biurowców. Starszy pan nachylił się w kierunku chłopca i objął go ramieniem.
– A ten czarny budynek, wnusiu – głos dziadka brzmiał teraz złowieszczo i niósł w sobie przestrogę – ten czarny budynek w oddali… to korpo.
Przy ostatnim słowie wnuczek szerzej otworzył oczy. Jego wyobraźnia musiała pracować na najwyższych obrotach – czarny budynek, a w jego tajemnym wnętrzu to złowrogie korpo. Na krótką chwilę odsunął twarz od okna, wyraźnie przestraszony.
Przyglądając się tej scenie, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Sama nasłuchałam się dużo bajek o korpo – chociaż już w starszym wieku. Dokarmiałam wyobraźnię obrazami wielkiej firmy, która na ostatnim miejscu stawia dobro pojedynczych pracowników. Wyobrażałam sobie bezduszną maszynę, która zgniata kreatywność i wypluwa pozbawionych ambicji niewolników. Podczas studiów uważałam się za największą przeciwniczkę korpo. Poszukiwania pierwszej pracy z językami rozpoczęłam więc od małych, lokalnych firm, omijając oferty zagranicznych kolosów. Po kilku miesiącach zrozumiałam, że to nie droga dla mnie, że potrzebuję więcej ludzi dookoła, więcej wyzwań, integracji.
Dobrze pamiętam swój pierwszy dzień w korporacji, niecałe dwa lata temu. Pamiętam, że wszystko było takie nieoswojone i trudne, ale to, co zaskoczyło mnie najbardziej, to uśmiechnięci ludzie. Młodzi, weseli, pełni energii i pasji. Od samego początku okazujący mi ocean sympatii. Pamiętam swoje zdziwienie brakiem rywalizacji i byciem najdalej od „wyścigu szczurów” jak to tylko możliwe. Czy korporacja nie powinna odbierać im charakteru, podcinać skrzydeł, nieustannie ustawiać do pionu? Być może, ale nie w zespole, do którego trafiłam.
Zespół, do którego trafiłam obalił wszystkie mity, w jakie korporacyjny świat zdążył obrosnąć w mojej głowie. Pamiętam, ile wsparcia otrzymałam od kolegów, kiedy przyszły pierwsze stresy i nerwowe chwile – każdy chętnie dzielił się ze mną wiedzą i doświadczeniem, prowadząc przez systemowe zawiłości bez zniecierpliwienia. Pamiętam pierwsze propozycje, by umówić się po pracy i nieśmiałe próby budowania relacji poza przestrzenią biura. Pamiętam, że trudno było mi uwierzyć, jakie mam wielkie szczęście, kiedy co rano wychodziłam do pracy z przyjemnym zniecierpliwieniem. Mówiąc o swojej firmie, nie myślałam o stanowisku – to, czym się zajmowałam schodziło na drugi plan. W mojej hierarchii wartości nie ma niczego wyżej, niż szczera, mądra i bezinteresowna relacja z drugim człowiekiem. Wspaniali ludzie sprawili, że z uśmiechem wspominam liceum i ze wzruszeniem wracam do studenckich czasów na italianistyce. Wspaniali ludzie sprawili, że bez względu na rozmiar firmy, mogłam poczuć się w pełni akceptowanym członkiem naszej wesołej rodziny.
Chciałabym dać Wam jedną radę: pozbądźcie się uprzedzeń. W stosunku do ludzi, krajów, filmów, książek, firm i ofert pracy. Bądźcie odważni, otwarci i mądrzy. Nie bójcie się ryzykować. Moja bajka o złowrogim korpo ma właśnie taki morał.
Ja mam niestety inne zdanie o korpo. To znaczy, też trafiłam w większości na bardzo sympatyczne i życzliwe dusze, natomiast moja bezpośrednia przełożona…cóż, gdyby nie ona, to może bym tak dłużej została. Aczkolwiek praca na słuchawkach i wysłuchiwanie skarg od niezadowolonych klientów od początku nie było moim spełnieniem marzeń. Niemniej, gdybym miała ocenić pracę w korpo bez względu na to, jakich ludzi spotkałam, to niestety nie było to moje najprzyjemniejsze życiowe doświadczenie.
Przykro mi słyszeć, że miałaś takie doświadczenie. Nie jestem jednak zdziwiona – wiele bliskich mi osób miało podobne odczucia w stosunku do korpo. Myślę, że niesamowicie dużo zależy od szczęścia, gdyż atmosfery nie tworzą wyłącznie bezpośredni członkowie zespołu, ale również przełożeni. Prawda jest też taka, że jeśli zupełnie nie przypasuje nam stanowisko, to nawet najfajniejszy team nie złagodzi stresu i frustracji. Mam nadzieję, że teraz jesteś zadowolona z tego, co robisz 🙂 Życzę jak najwięcej szczęścia – nie tylko w życiu zawodowym!
Dzięki! Takich informacji szukałem. Ciekawy
blog.
Dziękuję, Patryk! Pozdrawiam Cię ciepło.