Podróże, Włochy

Bolonia, via Broccaindosso

Zanim wyjdę z mieszkania, Nina wychyla łebek zza ściany. Za każdym razem wygląda na nieco zdziwioną, że zostawiamy ją samą, a przecież ucieka od naszych naiwnych dłoni, kiedy tylko spróbujemy ją przytulić. Zakładam płaszcz i otwieram drzwi, uważając, żeby niesforna kotka nie czmychnęła na patio. Za drzwiami od razu robi się kolorowo. Pomarańczowy dziedziniec, marmurowe posadzki. Zbiegam po schodach, wychodzę na ukrytą w cieniu wiekowych arkad ulicę. Via Broccaindosso. Czerwono-żółte domy, zielone okiennice. Po jednej stronie – mały sklepik spożywczy, w którym od rana do wieczora przesiaduje znudzony Pakistańczyk. Po drugiej – osteria, z której unosi się zapach makaronu w porze włoskiej kolacji.

Jeśli skręcę w prawo, dojdę do ruchliwej via San Vitale, jeśli w lewo – do jednej z najpiękniejszych i najstarszych ulic, czyli Strada Maggiore. Obie doprowadzą mnie pod wieże – Due Torri, górującego nad czerwonym miastem symbolu Bolonii.

Decydując się na spacer ulicą San Vitale, minęłabym jedną z moich ulubionych pizzerii i polecaną przez miejscowych lodziarnię. Do tej pizzerii zabrały mnie Chiara z Valentiną, kiedy podjęłam bardzo ważną i niemądrą decyzję. Pamiętam, jak zamówiłam marinarę i jak przede mną stygła, a dziewczyny mówiły: jedz, musisz zjeść, musisz być teraz silna. Później Valentina zabrała mnie na deser do najstarszej cukierni w Bolonii, przy via Ugo Bassi. Pamiętam, jak słodycz kolorowej praliny mieszała się ze słonymi łzami.

Gdybym jednak skręciła w lewo, idąc do Strada Maggiore, minęłabym zielarza, u którego Silvia zamawiała swoje krople. Ksero, malutki bar z piwem rzemieślniczym i ukrytą w niepozornej bramie ulubioną restaurację. Kiedy P. przyleciał po raz pierwszy do Bolonii, zapytałam Silvię, gdzie moglibyśmy zjeść tradycyjne makarony. Okazało się, że jedna z najlepszych osterii mieści się kilka kroków dalej – na naszej ulicy. Pamiętam, jak weszliśmy przez drzwi przysłonięte firanką, a na naszym stoliku czekały bladoróżowe plastry bolońskiej mortadeli oraz dwa kieliszki schłodzonego prosecco. Kelner, który nas obsługiwał wyglądał jak z bajki – chudy, wysoki, szpakowaty, z haczykowatym nosem. Po obfitej kolacji dostaliśmy od właściciela po kawałeczku ciasta, ach, do tej pory pamiętam połączenie kremowej ricotty i owoców leśnych.

Jeśli zdecyduję się dojść do Strada Maggiore, mogę ulec pokusie i skręcić nie w prawą, ale w lewą stronę. Potem jeszcze raz w prawo i znajdę się na via Fondazza, gdzie przystanę przed jednym z moich ulubionych kin. Kino studyjne Roma oferuje widzom jedną, niewielką salę, repertuar jest krótki – może właśnie dlatego ma w sobie urok i magię? Lubię chodzić tu wieczorem na samotne seanse i wracać później do domu z głową pełną włoskich słów.

Via Fondazza krzyżuje się z via San Petronio Vecchio i to właśnie tam kieruję swoje kroki, prowadzona pokusą. Na tej niepozornej ulicy znajduje się równie niepozorne miejsce, maleńkie wnętrze, przypominające na pierwszy rzut oka księgarnię. Dopiero po wejściu do środka, dowiadujemy się, że jest to przytułek dla niechcianych książek, książkowy sierociniec, do którego trafiają: klasyka literatury pięknej, nikomu nieznani poeci, wielkie, współczesne nazwiska, opracowania lektur szkolnych, bajki dla dzieci, zapomniane kryminały, historia świata i Włoch. Książki, które przez lata pokrywały się kurzem na czyjejś półce, w „Libri Liberi”, czyli „Wolnych Książkach” zyskują szansę na nowy, kochający dom. Za każdym razem wita mnie tutaj ta sama staruszka – wygląda na co najmniej osiemdziesiąt lat. Jej cienkie jak łodyżki ususzonych kwiatów palce układają nowe tytuły na półkach. Wystarczy, żebym zwróciła się do niej z prośbą o pomoc, a w okamgnieniu odnajdzie dla mnie książki, z którymi zapragnę wyjść. Według regulaminu, za każdą zabraną książkę, powinno się zostawić inną, ale siwa staruszka wie, że jestem tu tylko na chwilę i podchodzi z łagodnością do tego nagięcia zasad. Ostatecznie – celem „Libri Liberi” jest znalezienie dla porzuconych książek czułych, ciekawskich rąk.

Jeśli miałabym czas, po wyjściu z „Libri Liberi” wróciłabym na via Fondazza i poszła nią prosto, aż do skrzyżowania. Skręciłabym w prawo i tym sposobem znalazła się na via Santo Stefano, kończącej się moim ukochanym placem o tej samej nazwie. Po drodze zajrzałabym do najlepszej lodziarni w mieście i kupiła porcję gelato o smaku słonej pistacji. Usiadłabym na murku i oparła plecy o średniowieczną arkadę, obserwując turystów przed kościołem Sette Chiese.


Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak ogromną rolę w naszym życiu odgrywają wspomnienia? Jaką potężną władzę ma nad nami rzeczywistość kreowana przez pamięć? Wspomnienia mogą nas utrzymać przy życiu, kiedy wszystko dookoła zdaje się kruszyć w dłoni. Kiedy tylko to, co było pomaga nam zasnąć w nocy. Ale też – zniekształcają obraz świata, cenzurują brzydkie chwile. Wymazują złość, nienawiść, kłótnie, niczym uczeń w zeszycie. Dodają różu toksycznym relacjom, uwypuklają radości. Szepczą nocami do ucha: hej, wcale nie było nam najgorzej. A jeśli lepiej być nie może?

Wspomnienia możemy smakować powoli, rozpuszczać je w ustach. Ta słodycz podróży, kiedy samolot wzbija ciężkie ciało ku górze. Kiedy nieznane miasta zaczynają nam opowiadać swoje najciekawsze historie. Kiedy dopiero pakujemy walizki. Kiedy wszystko jest nowe. Tak, wspomnienia mogą być wybawieniem, mogą być też przekleństwem. Tulić do snu nocami albo przez lata nie pozwalać zasnąć. Demonizują, gloryfikują. Każą odejść, każą zostać. Ile związków nie rozpada się tylko dlatego, że mają wspólny mianownik wspomnień? Nie powinniśmy żyć wspomnieniami, ale nie da się żyć bez wspomnień. To one pokazują, kim jesteśmy, jaką przebyliśmy drogę. Koniec końców, czym innym jest nasze życie, jeśli nie gromadzeniem wspomnień? Spędzaniem każdego dnia tak, by chcieć go odtworzyć ponownie?

Dzisiaj, dokładnie o tej godzinie, powinniśmy być w samolocie. O 22:25 wylądować w czerwono-żółtej Bolonii. Przespacerować się pod Dwie Wieże, usiąść pod arkadami. Kupić lody na via Santo Stefano, otworzyć wino na średniowiecznym placu. Później wyruszyć dalej – do Florencji, Sieny, Rzymu. Nie możemy. Samolot czeka ze złożonymi skrzydłami na płycie lotniska. Ogrzewam się więc wspomnieniami i wyciągam stare zdjęcia. Prędzej czy później – wrócimy. Via Broccaindosso poczeka.

Previous Post Next Post

You Might Also Like

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments