Modeling, Włochy

Pamiętnik modelki – Mediolan #1

28 października 2008, lotnisko Okęcie

Witaj w domu, modelko. Ty, twoje lotnisko, samodzielność, samotność i narastające z każdym wyjazdem obawy. To twój home pozbawiony house, mieszkanie bez czterech ścian, wypełnione ruchem, oczekiwaniem, językami świata. Lotnisko – pośpiech i zwolnienie. Twarze rozbudzone podróżniczą podnietą i te zatrzymane w bezruchu oczekiwania na lot. Elegancja stewardess z małymi walizeczkami i pasażerów pierwszej klasy z torbami Louis Vuitton. A później – połykanie wysokości przez smukłe ciało samolotu, skrzydła rozcinające przestrzeń gęstniejącą od chmur.

Witaj w domu, modelko. Tak pełnym, a pustym. Tylko chwilowo twoim – niestałym i niewiernym. Tokarczuk pięknie pisała o lotniskach. Powinnam była zabrać „Biegunów”, miałabym czas dokończyć. Zabrałabym też ze sobą laurkę od chłopców z klasy, gdyby tylko nie wykleili jej plasteliną – krokodyl B. zdeformowałby już nie tylko swój ogon. P. napisałam, że laurka i hamburger lecą razem ze mną, co nie jest właściwie kłamstwem, bo lecą, oczywiście, że lecą – w mojej pamięci i (och) w moim sercu. Jeden z najbardziej wzruszających obrazów, jaki będzie mi stawał przed oczami jeszcze przez wiele długich lat – moje kochane, klasowe chłopaki wręczające mi przygotowywaną przez całe PO laurkę.

Jestem jak zawsze sporo wcześniej, ale chyba będę się powoli orientować, gdzie mam odprawę i czy na pewno dotarłam na odpowiedni terminal.

Dzisiejsze śniadanie: banan i pół litra maślanki. Za 17 minut K. wsiądzie do autobusu, będzie coraz bliżej centrum, naszego liceum, mojej klasy – i coraz dalej ode mnie.

Witaj w domu, modelko. Lot w obce miejsce, kolejny lot w pojedynkę. Zadbaj o siebie, pilnuj bagażu, nie spóźnij się na samolot. Bądź odważna i otwarta, poskramiaj tęsknotę, nie popadaj w kompleksy, walcz ze stresem i nie płacz. To tylko jeden miesiąc.

Kawiarnia Voyage, Okęcie

Pobiłam rekord: 7 złotych za herbatę z połówką cytryny. Połówką PLASTERKA cytryny. Amerykanie jedzą około 40 milionów kilogramów marshmallow rocznie, wydając na ten cel około 125 milionów dolarów. Ja za to w minutę straciłam 7 złotych na herbatę tak obrzydliwą, że nawet nie będę próbowała dopić jej do końca.

8:10

Właściwie czemu miałabym sobie nie poradzić? Validol spakowany, laptop jest, mam do kogo pisać i dzwonić, mam za kim tęsknić i do kogo wracać. Pierwszy raz od wieków nie wypiłam rano kawy.

Za 15 minut na pokład

Sms do K.: Lotnisko. Niewyspana. Chyba jednak kupię po przylocie jakieś slimy. Chociaż nie. Jak ty teraz nie, to ja też.

K.: Ale ja nie gwarantuję. Oczywiście, że śpię z jedną paczką ukrytą pod poduszką. 

Do K.: No to ja ci jak najbardziej pozwalam, bo już się tak zdenerwowałam, że nawet Validol nie pomoże. Jak ja nie lubię być tak zupełnie samo-odpowiedzialna. Mgła nad pasami startowymi. Marzy mi się wypalenie z tobą slima w Hormonie.

K.: Matko…! Wracaj już!

Wysłałam też smsa do B., S. i do taty. Wszystkie podobne, mimo różnorodności osób, które je odebrały.

11:45, w samolocie

Prawdopodobnie kupię dzisiaj slimy, choć trochę mnie przeraża wydawanie pieniędzy na truciznę dla samej siebie. Jeszcze niedawno zarzekałam się, że jeśli już, to tylko w towarzystwie, że w pojedynkę to pozbawione sensu, a teraz mam przed oczami kuszącą wizję zielonej herbaty (gorącej, parującej), mrugającego obrazami domu laptopa i nieoswojonej samotności, zabijanej dymem z papierosa. Czy palenie naprawdę odpręża fizycznie? A może każdy palacz tworzy sobie po prostu iluzję rzeczywistości, w której dym przykrywa smutek, tęsknotę i ból?

Za chwilę lądujemy, a moja kulka w gardle wcale się nie powiększa. Przesiadłam się na miejsce przy oknie, żeby lepiej obserwować moment lądowania: nurkowanie w chmurną pianę, powolne opadanie nad pierwszym widokiem Włoch.

Jesteśmy na ziemi. Szaro i przygnębiająco – zupełnie jak w Polsce, z tą różnicą, że włoskiej szarości nie ma mi kto ubarwić.

29 października, 19:40, Mediolan

Chciałam, to mam swoje modelkowe życie: cały czas na nogach, zero czasu na jedzenie. Pierwszy dzień zakończyłam padnięciem na łóżko o 21 – w ubraniu, w makijażu, zapominając o posmarowaniu twarzy maścią. Wykończona obcasami, deszczem, ciężką torbą zakupów, nie mając siły na nic, nawet na tęsknienie. Dziś spokojniej. W deszczu, ale w trampkach, coraz lepiej znając metro, drogę do agencji i z agencji do domu, po zjedzeniu sałaty z tuńczykiem i pomidorem. Przede wszystkim – z Internetem.

21:00

Porozmawiałam z rodzicami, K. i B. Zjadłam i zapaliłam Marlboro z moją polską współlokatorką. Przy M. jestem spokojna i ugrzeczniona, przy A. od razu się rozluźniłam i zaczęłam napieprzać po swojemu. Humor: całkiem dobry. Poczułam ukłucie zazdrości, kiedy usłyszałam nowiny od K. odnośnie jej ostatnich sukcesów (kampania domu mody i magazyn w Zurychu), ale od razu przypomniałam sobie moją laurkę, to kim jestem, jak wielu mam przyjaciół i jak mało ważny w porównaniu z ich obecnością jest ten pokręcony modeling.

23:20

K. już za mną tęskni, B. chyba nawet też – czekał na mnie biedny na Gadu-Gadu, ale wieczór spędziłam u M. Jak to dobrze, że w każdym miejscu na świecie można spotkać polskie modelki i dzięki pięknej, polskiej mowie poczuć się jak w domu. Przebywając w ich towarzystwie, nie mam potrzeby ciągłego kontaktu z Polską, nie rozmyślam, nie tęsknię, potrafię się cieszyć wyjazdem.

Chrupię przed snem marchewki, ale czuję się usprawiedliwiona tym, że jedyne, co dziś zjadłam, to sojowy jogurt z musli na śniadanie, jabłko, mini banany i sałatka z tuńczykiem. Żołądek skręca mi się z głodu. Pamiętaj o biodrach. I żryj te marchewki.

Previous Post Next Post

You Might Also Like

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments