Pracownicy zatrudnieni na „umowach śmieciowych”, fryzjerzy, kosmetyczki, hotelarze, przewodnicy. Natrafiłam w sieci na wiele komentarzy odnośnie ich trudnej pozycji, ale nikt nie wspomniał do tej pory o sytuacji w modelingu. Czy to ze względu na „mniej ważny” typ zawodu, który wykonują modelki? Bo teraz nikt nie myśli o sesjach zdjęciowych czy pokazach mody. Zgoda. Tylko że dla wielu dziewczyn modeling to jedyne źródło utrzymania, a umowa z agencją nie gwarantuje im regularnej wypłaty. Pieniądze pojawiają się w momencie zlecenia, a większość prac na najbliższe tygodnie została odwołana. Praca modelki to nieustanne podróże, latanie samolotami. Spotykanie się każdego dnia z nowymi osobami.
Poprosiłam kilka zaprzyjaźnionych modelek o komentarz ich obecnej sytuacji. Dzisiaj o swoim powrocie z kontraktu w Australii i przymusowej kwarantannie w Paryżu opowiada Martyna Budna z agencji MODEL PLUS:
Nie przypuszczałabym nigdy, że życie na naszej planecie może wyglądać jak z filmów science fiction. Codziennie budzę się, niedowierzając, że po ulicach grasuje śmiertelny wirus przenoszący się z człowieka na człowieka. W ciągu ostatniego miesiąca życie w wielu krajach w Europie i na całym świecie zmieniło się znacząco. Jeszcze niedawno przechadzałam się po słynnej plaży Bondi w Sydney albo beztrosko przedzierałam się przez tłum na jednym z przystanków na Great Ocean Road, malowniczej drogi biegnącej wzdłuż południowo-wschodniego wybrzeża Australii. Dzisiaj mija 7 dni, odkąd siedzę zamknięta w moim 40-metrowym mieszkaniu w Paryżu, podczas tak zwanej self-isolation. Na początku dobrowolnej, od kilku dni jednak narzuconej przez rząd francuski. Przestałam pracować, moje życie towarzyskie nie istnieje. Jest tylko rutyna i spacery z kanapy w pokoju do kuchni. Otwieram szeroko okna, próbując wpuścić choć trochę wiosennego powiewu. Jak na złość, Paryż, który przeważnie skąpany jest w deszczu i otulony szarymi chmurami, przez ostatni tydzień prezentował nam błękitne niebo i promienie słońca…
Jak się to wszystko zaczęło? To w styczniu, kiedy byłam w Sydney, doszły do mnie pierwsze informacje o rozprzestrzeniającym się wirusie COVID-19, potocznie nazywanym koronawirusem. Przebywałam tam od 3 miesięcy i został mi jeszcze miesiąc kontraktu. Na początku sytuacja wydawała się błaha. Zagrożenie było skumulowane głównie w Chinach, a ja przecież byłam na końcu świata. „Tutaj nic mi nie grozi.”
Świat mody w Australii jest mały w porównaniu do głównych stolic mody na świecie, jednak ma w sobie coś, czego nigdzie indziej nie spotkałam: życzliwość, szczerość i szeroki uśmiech. Praca w Sydney była przyjemnością. Mimo pierwszych doniesień znad oceanu o groźnym wirusie, a także dwóch pierwszych przypadkach zanotowanych w Australii w lutym, życie toczyło się normalnie. Sesje zdjęciowe odbywały się jak zwykle. Moja twarz i włosy były dotykane kilkadziesiąt razy dziennie i nikomu nie przyszło do głowy, że może stanowić to zagrożenie. Australijczycy znani są ze swobodnego podejścia do życia i luźnej atmosfery. Atmosfery, która i mi się udzieliła. Przyznam, że nie śledziłam bardzo uważnie mediów ani informacji w Internecie. Powiedziałabym nawet, że sytuacja wtedy wydawała mi się wyolbrzymiona.
10 marca po raz pierwszy spotkałam się z ograniczeniem spowodowanym przez koronawirusa. Wtedy właśnie mój pobyt w Australii dobiegł końca i udałam się do biura, żeby pożegnać bookerów z mojej agencji Priscilla Models. Zwyczajem zaczerpniętym ze wszystkich innych krajów na świecie, z bookerami witamy się i żegnamy poprzez dwa całusy w oba policzki oraz krótki uścisk. Jednak zaraz po przekroczeniu progu agencji, Laura, jedna z moich bookerek, przywitała mnie słownie i powiedziała, że wszelkiego rodzaju bliskie kontakty są w tym momencie ograniczone ze względu na ochronę przed wirusem. Zaskoczyło mnie to. Zgodnie z jej zaleceniem tylko pomachałam wszystkim na pożegnanie. Wyszłam zaskoczona i trochę zaniepokojona. Tego dnia kupiłam w aptece żel i chusteczki antybakteryjne, w sam raz na czekający mnie 24-godzinny lot powrotny z Sydney do Paryża.
Sama zdezynfekowałam telewizorek i siedzenie w samolocie. Na żadnym lotnisku nie spotkałam pomiarów temperatur ani zaostrzonych procedur. Nawet po przylocie do Francji. W drodze z lotniska wysłałam maila do swojego bookera z francuskiej agencji New Madison, informując go o swoim powrocie i dyspozycyjności do pracy. Quentin powitał mnie serdecznie i poprosił, abym stawiła się kolejnego dnia na polaroidy.
Pierwszym, co przywitało mnie w agencji była kartka wywieszona na drzwiach wejściowych. W prostych słowach po angielsku i francusku opisany był właściwy sposób mycia rąk, kaszlenie w łokieć, prośba o ograniczenie kontaktu z innymi i pozostałe zalecenia wydane przez WHO i rządy państw. Zaraz obok wisiała inna kartka prosząca o to, aby nie witać się z bookerami poprzez uściski i pocałunki, z miłym uśmiechem prosząca „Let’s protect each other” (Chrońmy się nawzajem).
Jak się okazało, koronawirus już rozprzestrzenił się we Francji. Mimo iż nie było wtedy jeszcze żadnych oficjalnych ograniczeń, tylko prośby wydane przez rząd francuski, świat mody zareagował bardzo szybko i kategorycznie. Już od początku marca wiele sesji zdjęciowych oraz pokazów mody było przesuwanych lub odwoływanych.
Podczas pokazu marki Chanel na paryskim Fashion Weeku kontrolowano temperaturę u modelek, aby być pewnym, że żadna nie jest zarażona. Projektanci i marki nie chciały narażać nie tylko nas, modelek i modeli, ale także innych pracowników. Kto mógł, przekładał zdjęcia do momentu uspokojenia się sytuacji. Usłyszałam, że największy francuski potentat modowy LVMH zdecydował się odwołać projekty, które nie były najpilniejsze. Pozostałe sesje zdjęciowe zostały przeniesione na teren Francji. Zatrudniano do nich tylko obywateli francuskich, którzy przebywali w kraju, aby ograniczyć możliwość zarażenia. Już wtedy wiadomo było, że nadciągają ciężkie dni dla modelek.
Moja agencja, New Madison Models, zdecydowała się poprosić wszystkich pracowników (bookerów, księgowych itd.) o pracę z domu. Dzień później prezydent Francji wydał oficjalne postanowienie o zamknięciu szkół, uczelni oraz zaapelował do pracodawców o wysłanie pracowników do domu i pozwolenie im na pracę zdalną. Tego dnia wszystkie agencje modelek w Paryżu zostały zamknięte, a bookerzy rozpoczęli pracę z domu. Jednak już wtedy praca ta praktycznie przestała istnieć. Nie było castingów. Sesje zdjęciowe kasowały się dzień po dniu. Nikt nie chciał ryzykować.
W międzyczasie nastroje w społeczeństwie także uległy zmianie. Ludzie zaczęli się bać o siebie i swoich bliskich. Ze względu na moje zdrowie – przebytą ciężką chorobę (rak tarczycy, wycięty i wyleczony 1,5 roku temu) i odporność nadal na poziomie osoby ciężko chorej, sama zaczęłam się obawiać. Właśnie wtedy razem z moim partnerem postanowiliśmy wrócić do Polski, do mojego domu rodzinnego na Mazurach i przeczekać tam ciężki okres. Mój booker z New Madison w pełni poparł tę decyzję. Powiedział, że tam będziemy bezpieczniejsi i że dobrze jest być w tak ciężkim czasie z rodziną. Sam miał zamiar udać się do Deauville, do domu swoich rodziców.
Tego samego dnia jednak polski premier podjął decyzję o zamknięciu granic dla obcokrajowców. Bilety na kolejny dzień (24 godziny przed zamknięciem granic) już podczas przemowy premiera szybko podskoczyły do 700 EUR i tak samo szybko się sprzedały. Nie chcąc ryzykować podczas kilkugodzinnej podróży z przesiadkami, postanowiłam się odizolować. Dziś mija siódmy dzień izolacji, tym razem już nakazanej przez francuski rząd. Wyjść z domu można tylko do apteki lub po zakupy i tylko ze specjalnym pozwoleniem. Beztroskich spacerowiczów czeka surowa kara – policja wystawia mandaty w wysokości 135 EUR (pierwszego dnia wydano ich ponad 4 miliony). Ulice są puste, nie ma tłumów, które przeważnie otaczają piękną okolicę w której mieszkam, Montmartre.
W tym samym czasie moja koleżanka przebywająca w Londynie, beztrosko bawi się na sesji zdjęciowej w otoczeniu grupy osób. Makijażystka jak zwykle dotyka jej twarzy i ust kilkanaście razy dziennie i mogę się założyć, ze ani razu nie zdezynfekowała przedtem rąk. Stylistka poprawia na niej ubrania, pokaszlując delikatnie i rozsiewając wokół siebie zarazki. Być może żadna z tych osób nie jest zarażona COVID-19. Jednak nie podejrzewałabym ludzi pracujących w świecie mody, kreatywnych i z artystyczną wizją, o tak płytką wyobraźnię. Dziś już wiemy, że nosiciel nie musi odczuwać symptomów, aby zarażać. Co z tego, ze jest to grupa młodych osób, które nawet, jeśli zarażą się koronawirusem, przejdą przez chorobę łagodnie? Rozniosą wirusa wszędzie: w domu swoich rodziców, dziadków, a także w sklepie czy w aptece. Czy winą powinno się obarczyć fotografa lub modelkę? Nie. Ja uważam, że winni są bookerzy i właściciel londyńskiej agencji, którzy – ignorując to, co dzieje się w ich bezpośrednim sąsiedztwie –nadal wysyłają dziewczyny do pracy.
Największym jednak zaskoczeniem jest dla mnie podejście innej londyńskiej agencji, które pokazuje, jak przedmiotowo traktuje się w niektórych krajach modelki. A mówimy tutaj o bezpośrednim zagrożeniu życia, nie złamanym obcasie. Otóż jedna z agencji modelek z Londynu, dzień po tym, jak we Francji zamknięto szkoły i uczelnie oraz zakazano zbiorowisk, a w Polsce zamknięto granice, wysłała do swoich modelek maila, w którym poinformowała, że ze względu na rozprzestrzeniającego się koronawirusa, bookerzy zaczną pracować z domu, tak, aby nie byli zagrożeni zarażeniem się podczas dojazdów do biura. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w tym samym mailu, w kolejnym akapicie napisali, że nie zmienia to w żaden sposób sytuacji modelek! One nadal mają jeździć na kilka castingów dziennie metrem oraz kontynuować swoją pracę, jak gdyby nigdy nic.
Tego samego dnia, ta sama agencja próbowała zmusić moją koleżankę, aby ta zgodziła się na pracę dla znanej firmy sprzedającej produkty online, strasząc ją, że jako obywatelka Rosji może stracić wizę, jeśli nie będzie pracować. Te słowa wyszły od bookerki, która bezpiecznie siedziała w swoim ciepłym domku, odizolowana od innych ludzi, ponieważ obawiała się o swoje zdrowie… Brak empatii tej osoby do tej pory mnie szokuje. Moja koleżanka oczywiście nie zgodziła się na pracę i nadal przebywa w Londynie. Mogę tylko zgadywać, że na jej miejsce znaleźli inną, prawdopodobnie młodszą dziewczynę, którą udało im się nastraszyć.
Jak widać świat mody nie zareagował w ten sam sposób w różnych miejscach na świecie. Z Australii dochodzą mnie słuchy, że agencja zachęca modelki do zostania w domu i kasuje większość sesji zdjęciowych oraz castingów. Moja agentka z Polski poinformowała mnie, że wszyscy bookerzy pracują teraz zdalnie. Dowiedziałam się też, że w Polsce tempo pracy znacznie spadło, a sesje i pokazy są odwoływane. W obecnej sytuacji wydaje mi się to jedynym słusznym rozwiązaniem. Ja, mój narzeczony oraz większość znajomych z branży nie pracowaliśmy od momentu, w którym wirus zaczął się rozprzestrzeniać. Jesteśmy zgodni co do tego, że agencje (w szczególności paryskie) oraz domy mody szybko i skutecznie zareagowały na zagrożenie. Mimo ewidentnych strat, które poniosą, potraktowały zdrowie swoich modelek i modeli, a także innych pracowników jako priorytet.
Kolejne miesiące będą ciężkie. Wszyscy zatrudnieni w branży mody bardzo mocno odczują skutki ekonomiczne wywołane przez koronawirusa. W tym momencie większość modelek i modeli straciło ich jedyne źródło utrzymania. W tym i ja. Z modelingu utrzymuję się, odkąd skończyłam 19 lat. Były miesiące gorsze i lepsze, jednak przychód zawsze był. W tym momencie czeka nas kilka miesięcy bez wypłat. Nawet, jeśli sytuację uda się opanować do maja i wtedy zaczniemy znów pracować, miną kolejne 2-3 miesiące, zanim pieniądze zaczną spływać. Albo dłużej. Domy mody odczują olbrzymie straty związane z koronawirusem. We Francji wszystkie sklepy zostały zamknięte na 14 dni z możliwością przedłużenia na kolejne 2 tygodnie. Każdy dzień przynosi milionowe straty. Wiele firm może przez to upaść.
Ja jestem w komfortowej sytuacji, ponieważ mam oszczędności i dlatego nie muszę obawiać się o kolejny czynsz do zapłacenia czy rachunek z supermarketu. Mam tylko nadzieję, że w momencie, kiedy sytuację uda się opanować, będziemy mogli wrócić do pracy. Bez zagrożenia. Bez obawy o swoje zdrowie i życie.
Jedno jest pewne – w takiej właśnie sytuacji ludzie pokazują swoje prawdziwe charaktery. W ciągu ostatniego miesiąca mogłam przekonać się, że dla agencji w Australii, we Francji czy w Polsce, jestem bardziej wartościowa niż pieniądz. Zachęcając mnie do unikania kontaktów z innymi, informując o środkach ostrożności oraz godząc się mój pobyt w domu, zadbali o mnie. O Martynę. Nie tylko o modelkę.
Jeśli jesteście ciekawi, jak obecnie wygląda sytuacja we Francji, polecam obserwować Martynę i jej narzeczonego na Instagramie: @voyageinstyle_