Alessandro di Mariano di Vanni Filipepi kolejną godzinę pochylał się nad obciągniętą płótnem deską.
– Sandro, ti prego – Giovanni przystawił krzesło bliżej pochłoniętego pracą brata. Jego potężna sylwetka zagrodziła drogę światłu wpadającemu przez okno pracowni przy Via del Porcellana. – Lo capiranno tutti. Wszyscy się zorientują. Za dużo ryzykujesz. Opamiętaj się, Sandro!
– Muoviti, Il Botticello – warknął Alessandro. – Przesuń się, Beczułko. Zabierasz mi słońce.
Giovanni załamał ręce, ale odsunął krzesło i przyjrzał się ponownie rozłożonej przed bratem desce. Wiedział, że ma rację. Sandro powinien przestać i znaleźć bezpieczniejszy sposób na wyrażanie uczuć. Niestety wiedział również, że żaden argument nie przekona młodszego brata do innego sposobu. Potrafił okazać miłość jedynie poprzez malarstwo i jedynie w malarstwie widział przyczynę i sens.
– Va bene – westchnął. – Jeśli ktoś zobaczy to, na co ja teraz patrzę, we Florencji wybuchnie skandal. Doskonale o tym wiesz.
Alessandro di Mariano di Vanni Filipepi, zwany przez rodzinę i przyjaciół Sandro, przerwał pracę i podniósł zmęczone spojrzenie na brata. Giovanni miał posturę niedźwiedzia, a przezwisko „Beczułka” przylgnęło do niego ze względu na mocno zaokrąglony brzuch. W niczym nie przypominał jasnowłosego Sandro o filigranowej sylwetce i delikatnych dłoniach.
– Beczułko, rozejrzyj się. Jesteś w pracowni malarza. Nie patrzysz na rzeczywistość. To moja wyobraźnia.
– Wyobraźnia, fratellino. Właśnie ona mnie martwi.
Il Botticello przeniósł wzrok na ściany pokryte obrazami. Madonny, anioły, święte, nimfy, muzy, boginie. Z każdego płótna spoglądała ta sama, znana całej Florencji, twarz.
La Bella Simonetta. Giovanni nie miał wątpliwości, że to właśnie w jej oczy spogląda każdy, kto odwiedza pracownię brata.
Simonetta Cattaneo przybyła do miasta nad rzeką Arno jako żona Marka Vespucciego, kuzyna Ameriga. Nie potrzebowała wiele czasu, by zyskać miano „najpiękniejszej” i stać się ulubienicą mieszkańców Florencji. Giovanni doskonale pamiętał ich pierwsze spotkanie i wrażenie, jakie wywarła na nim la più bella del mondo. Simonetta stanowiła idealne połączenie dziewczęcego uroku, wrażliwości i siły. Ciężkie, bujne włosy w kolorze pszenicy, lekki krok, łagodne rysy, oczy z ciemnym wachlarzem rzęs.
Nic dziwnego, że na jej punkcie zwariowali Medyceusze, pomyślał Giovanni, podziwiając kobietę z obrazów brata. O romansie Giuliana de Medici i młodej signory Vespucci plotkowało całe miasto, ale Giovanni nie wierzył plotkom. Wierzył w to, co mógł zobaczyć i potwierdzić dotykiem. A teraz widział młodszego brata, pochylonego nad płótnem, i twarz Simonetty Vespucci na każdym z jego dzieł.
Wystawił głowę przez okno, by zaczerpnąć powietrza i na moment wstrzymał oddech.
– Impossibile! Nie może być!
Ruchliwa Via del Porcellana zdążyła o tej godzinie przycichnąć, upalne popołudnie gasło, płynnie przechodząc w wieczór. Giovanni wychylił się tak mocno, że przerażony Sandro oderwał się od pracy i chwycił brata za nogi.
– Tam! – Giovanni wskazał palcem w kierunku Borgo Ognissanti, ulicy prostopadłej do Via del Porcellana. Z eleganckiego domu na rogu wyszedł Marco Vespucci i wsparta na jego ramieniu la bella Simonetta. – Powiedz, że to przypadek – poprosił Giovanni, choć doskonale znał odpowiedź, jakiej udzieli Sandro.
Malarz pokręcił głową i wrócił do pracy.
– Nie wierzysz w przypadki, nie ufasz wyobraźni. Smutne masz życie, Beczułko. Ograniczone i smutne.
Giovanni zadecydował, że usłyszał już wszystko. Potrzebował wina – dużo i jak najszybciej. Gdy zamykał drzwi pracowni, dobiegł go cichy głos Sandro.
– Pochowają mnie u jej boku. Dopiero wtedy zrozumiesz.
Mijając Kościół Ognissanti, Il Botticello nie mógł przypuszczać, że za kilkadziesiąt lat jego młodszy brat zostanie tam pochowany. Zgodnie z życzeniem: tuż obok Marka Vespucciego i jego młodo zmarłej żony, Simonetty Vespucci.
M.