Kupiłam na nasz balkon wiklinowe kwietniki, w których na początku czerwca zasadziłam begonie. Ważne, by begonii nie wystawiać zbyt szybko – to rośliny mało kapryśne, ale nie służy im chłód. Pod koniec sierpnia kwiaty zaczęły się rozrastać: biało-różowe głowy ledwo mieszczą się w kwietnikach. Napęczniałe kolorami, wyciągnięte w stronę słońca. Dobrze rozumiem ich pośpiech: begonie próbują zdążyć.
Czują koniec.
Czuję koniec.
Lata, ciepła, swobody. Możliwości, jakie dają długo gasnące wieczory. Te wieczory, kiedy nie wiesz: czy jeszcze dzień, czy już noc. Nie jestem gotowa na jesień. Marznięcie. Szarości. Zamianę wina w kieliszku z białego na czerwone.
Nie chcę pisać smutno.
Chcę pisać o tych sukienkach, w które się ubierzemy, kiedy znowu się spotkamy i razem wyjdziemy w noc. W tych sukienkach będziemy piękne. Odważne. Zuchwałe. Będziemy zasługiwały na to, by się takimi czuć.
Czy jeśli wspomnę o przemijaniu, to znowu napiszę smutno?
Wszystko mija – to przygnębiające.
Wszystko mija – to pocieszające.
No, o przemijaniu już.
Widzisz, staram się pisać i staram się nie smucić. Staram się mówić ładnie, do siebie i o sobie. Staram się w każdym końcu widzieć nowy początek. Staram się dbać o kwiaty. Staram się nie zapomnieć.
Ćwiczenie pamięci od marca: odkładam telefon i wymieniam siedem cudów starożytnego świata.
Wczoraj usiadłam w kawiarni, tak, tej samej, na rogu. Kieliszek wina, notes, książka i stary pamiętnik (2008 rok). Wynotowałam z niego kilka fragmentów, które mnie rozczuliły:
Czy mówiąc sobie o wszystkim, bylibyśmy szczęśliwi? Boimy się zmian, wstydzimy innych czy nie akceptujemy siebie?
Czy będziemy w stanie wyjechać tylko po to, by ratować coś, czego być może w pewnym momencie życia nie sposób już uratować?
Tata otwiera mi drzwi, radosny, wypoczęty.
– Napisałam bezbłędnie wielomiany! – Tańczę ze szczęścia po korytarzu. – Nie mam pojęcia jakim cudem!
– Żadnym cudem, ty jesteś cudem – całuje mnie w czoło i wraca do swoich uczniów.
No, na mnie już pora. Trzeba podlać begonie.
M.