21 września 2013, hostel, Paryż
Nauczona doświadczeniem z Mediolanu, postanowiłam wzbogacić mój – być może kilkudniowy – pobyt w Paryżu tyloma pozytywnymi wspomnieniami, ile tylko uda mi się zgromadzić. Dlatego też zamiast denerwować się wczoraj na koszmarnie wolny Internet, umówiłam się z W., modelką z mojej agencji-matki, która jest tutaj na kontrakcie z inną paryską agencją. Wypiłyśmy po dwa piwa, wypaliłyśmy kilka papierosów, uśmiałam się i pozwiedzałam magiczny Paryż nocą. W ten weekend planuję obejść miasto wzdłuż i wszerz, maksymalnie wykorzystać czas, który dostałam w prezencie.
23 września 2013, hostel, 6:30
Od godziny siedzę w kuchni i czekam na śniadanie, które rozpoczyna się o 7:30. Umieram z głodu, zmęczenia, niewyspania i nerwów. Przez całą noc nie zmrużyłam oka przez dwóch chrapiących w sąsiednich łóżkach facetów. Tak – w moim wspaniałym hostelowym pokoju mieszkam obecnie z dwoma obcymi mężczyznami, jeden ma tak na oko sześćdziesiąt, drugi trzydzieści parę lat.
Pokój jest mikroskopijny – żeby dojść do łazienki muszę dosłownie przeskakiwać między upchniętymi na podłodze bagażami. Łazienka to jakiś żart – ciężko mi się nawet obrócić między umywalką a prysznicem. Walizki oczywiście nie wypakowałam (bo niby gdzie?), więc wszystkie ubrania, które zabrałam na castingi leżą przyciśnięte książkami i laptopem. Ach, właśnie. Laptop. Nie mogę z nim jeździć na castingi, bo waży więcej niż moje buty, butelka wody i portfolio razem wzięte, więc za każdym razem, kiedy wracam po castingach, rzucam się do walizki, żeby sprawdzić, czy ktoś się nim pod moją nieobecność nie zaopiekował. Może przesadzam, ale ludzie w tym trzyosobowym pokoju zmieniają się każdego dnia. Skąd mogę wiedzieć, z kim zostawiam swoje najcenniejsze rzeczy?
A więc – ubrania wygniecione, żelazka i deski do prasowania oczywiście brak, a szykowanie się w tej ciasnej łazience bez okna do najłatwiejszych nie należy. Na dodatek rozłożyło mnie przeziębienie i to dosyć potężne. Mama spakowała mi całą apteczkę, łącznie z termometrem, więc od wczoraj sprawdzam temperaturę – zaczęło się od 39 stopni, po lekach na zbicie gorączki spadło do 38. Dzwoniłam do agencji i poprosiłam o odwołanie najbliższych castingów, ale się nie zgodzili. Nikogo nie interesuje, że mam gorączkę, katar, kaszel i wyglądam jak gówno. Jaki jest sens chodzenia na castingi w takim stanie? Internet w hostelu działa tak wolno, że o rozmowie na Skypie mogę tylko pomarzyć, a na dłuższe rozmowy przez telefon mnie po prostu nie stać. Ten wyjazd to prawdziwa porażka – marzę o powrocie do domu, do swojego łóżka, do mamy, która przyniesie ciepłą herbatę i mocno przytuli. Napisałam do polskiej bookerki z prośbą o kupno biletu powrotnego – jeśli ona nie załatwi mi szybkiego wylotu z Paryża, zrobią to rodzice, którzy już od wczoraj noszą się z zamiarem obdzwonienia wszystkich agencji świata, byle tylko ściągnąć mnie czym prędzej do domu.
24 września 2013, 18:40
Żadna z agencji nie chce mi opłacić przelotu do domu. Bilety są zbyt drogie, żebym mogła je kupić na własną rękę. W paryskiej agencji znowu na mnie krzyczeli – bo skarżę się do Polski i chcę wracać przed czasem. Kaszel jest coraz silniejszy, a od wczoraj ból przeniósł się też na prawe ucho. Prawie nie mówię. Prawie nie śpię. Jeżdżę na wszystkie castingi.
25 września, 10:15
Dzisiaj się przeprowadzam. Agencja znalazłam mi miejsce w mieszkaniu współpracującego z nią fotografa – niestety nie ma już wolnego pokoju, więc będę spała na rozkładanej sofie w salonie. Lepsze to niż ten cholerny hostel bez Internetu, z chrapiącymi ludźmi.
3 października 2013, dom
Zakończył się Paris Fashion Week, zakończyły się pokazy mody we wszystkich stylowych stolicach świata. Ja wróciłam do Polski – szczęśliwa, bo w domu, niepewna, co dalej. Inaczej wyobrażałam sobie mój pobyt w Paryżu, inaczej rysowałam w głowie szkice zagranicznych sukcesów. Znasz to uczucie, kiedy nagle nic nie idzie po twojej myśli, kiedy świat obraca się do ciebie plecami i wydaje się mówić: wcale mnie nie obchodzisz? Lubię sobie tłumaczyć, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że nawet najgorsze wybory prowadzą nas ostatecznie na właściwe ścieżki, że przeznaczenie obiera niespodziewane kierunki.
Od kataru mam wciąż zatkane ucho. Zjadłam wspaniałe śniadanie – delektowałam się tą prostą przyjemnością posiadania wszystkich niezbędnych składników pod ręką (bo cudowna mama zadbała, pamiętała). Wypiłam kawę – gorącą, mocno mleczną i obejrzałam fragment programu śniadaniowego w telewizji. Siedzę na kanapie, z laptopem na kolanach, w piżamie, szlafroku i ciepłych skarpetkach. Nie muszę wyglądać jak milion dolarów, nie muszę wyglądać nawet jak pięć złotych; nikt nie wysyła maili z castingami, nikt na mnie nie wrzeszczy przez telefon. Nie muszę kreślić japońskich znaczków, nie muszę tłumaczyć 10 stron słówek, zapamiętywać dat z japońskiej historii ani przyswajać obcych terminów. Mogę oglądać seriale, czytać Kuczoka i Tokarczuk, iść do kina, iść na spacer, pisać o tym, co czuję, co chcę, co mogę – mogę nie musieć. Po raz pierwszy nie musieć.
Pamietam ten wyjazd, te spotkanie, te problemy z agencja :(, pamietam tez konsekwencje