Kiedy
dowiaduję się o castingu mającym miejsce w jednym z warszawskich
hoteli, dobrze wiem, na jaki typ spotkania się przygotować. Scout będzie
czekał w swoim pokoju, każda modelka wchodzi pojedynczo, przeprowadzamy
raczej luźną rozmowę, a jeśli wykaże zainteresowanie, wtedy należy
założyć bikini. Łatwe to i przyjemne, dużo lepsze, niż castingi w
agencji, gdzie można się zawsze zestresować obecnością osób trzecich. Na dzisiejszym castingu do paryskiej agencji Woman osób trzecich było zdecydowanie zbyt wiele.
Przyjechałam
do Novotelu na godzinę 20 z zamiarem wyszukania scouta Woman w jego
hotelowym pokoju. Na miejscu okazało się, że w holu zdążyła się już
zgromadzić spora grupka dziewczyn, które jednak nie miały zielonego
pojęcia, gdzie należy się udać. Ostatecznie jakiś miły pan poinstruował nas, że casting odbywa się w „Liliowej” sali konferencyjnej
– jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam kilkanaście rzędów
krzeseł zapełnionych modelkami oraz chudzinkę w samym bikini,
przechadzającą się na oczach wszystkich przed kamerą scouta. Na dodatek nie istniała żadna lista, na którą można było się wpisać i cała sala dziewczyn po prostu oczekiwała na swoją kolej. Razem z niektórymi modelkami przesiadywali również bookerzy oraz… rodzice. Nie muszę chyba zaznaczać, że średnim komfortem wydało mi się świecenie tyłkiem przed tatusiami 14-letnich dziewczynek. Na szczęście znalazłam bratnią duszę, z którą przegadałam całe dwie godziny (bardzo serdecznie ją pozdrawiam!;-)). Tak, dwie godziny. Dziewczyn było naprawdę sporo i prawie każdą z nich scout chciał zobaczyć w bikini. I tutaj zaczyna się kolejny dziwaczny i mało przyjemny aspekt tego castingu. Nie miałyśmy wydzielonego żadnego miejsca do przebrania. Oczywiście, można było szukać toalety, z czego część dziewczyn skorzystała, jednak większość przebierała się (lub rozbierała, jeśli – tak, jak ja – założyły bikini pod ubranie) w kucki na tyłach sali. Zaznaczę, że do sali wejść mógł każdy, kto akurat przechadzał się między salami konferencyjnymi warszawskiego Novotelu. Paradowanie przed tłumem innych modelek w samym bikini to też żadna frajda. Każda z nas ma swoje kompleksy, które chowamy szczelnie, gdy w grę wchodzi pełen profesjonalizm bookerów i innych pracowników agencji. Nie powinnyśmy jednak zostać zmuszane do świecenia kościstymi tyłkami przed salą pełną „konkurencji”. Wiadomo, część dziewczyn nie zwróci na inne uwagi, ale druga część będzie żałośnie komentować. I po co nam to?
Nie wiem, co wyniknie z dzisiejszego castingu, ale przynajmniej znalazłam się w grupie „przebierających”, tzn. zostałam dokładnie zmierzona (biust, talia, biodra), zrobiono mi polaroidy, nakręcono krótki filmik. Nie wróciłam do domu z poczuciem zmarnowanego czasu. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, choć mocno krępujące, nawet dla doświadczonej modelki. Musicie bowiem zrozumieć, że naprawdę nie przeszkadza mi pozowanie w bikini przed obiektywem ani w agencji podczas polaroidów, jednak istnieją pewne granice profesjonalizmu, których nie lubię przekraczać. Pierwsze skojarzenie, jakie nasunęło mi się po wejściu do „Liliowej” sali to wybieg dla rasowych koni albo pokaz zwierząt w cyrku. Jakieś to było wszystkie nieludzkie. Cieszę się, że przynajmniej doczekałam do samego końca i moje popisy w kostiumie kąpielowym oglądał nie tłum, a zaledwie garstka niedobitków 😉