2 września 2007
Do
Nowego Yorku lecę tylko na miesiąc. Rodzicom ulżyło, mnie zresztą też.
Tak tylko się męczę z upartą myślą, że może wcale nie jestem tam nikomu
potrzebna, bo skoro chcą mnie tylko jeden miesiąc…
–
Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – pyta mama, głaszcząc mój
policzek. A ja nie wiem. Ja już czasami naprawdę nie wiem, czego chcę.
Bo chyba jestem szczęśliwa, tak, jestem cholerną szczęściarą, ale wciąż
jakiś drobiazg wymyka mi się z rąk.
4 września 2007
Jeszcze
nie wiem, czy podjęłam słuszną decyzję idąc do tego liceum. Dzisiejszy
dzień odrobinę przygasił mój początkowy entuzjazm i zachwyt nad nową
klasą. Paryż mnie chyba nie chce. Co prawda dopiero parę dni temu
wróciłam z castingu, ale jakoś dziwnie i pusto czuję się bez tego
szaleńczego tempa, jakiego nabrało moje życie.
15 września 2007
Czasami bardzo chciałabym, żeby wszystko wróciło do cudownej fazy
pęcznienia i oczekiwania. Taki ładny, kolorowy bąbel niewiedzy. Żeby tylko móc
go jeszcze nie przekłuwać, żeby wrócić do tego gorącego dnia czerwca,
kiedy nosiłam w sobie poczucie sukcesu i spełnienia większe niż dziś.
Dzień pierwszych testów zapisał się w mojej pamięci swobodą, świeżością,
szczerym uśmiechem od losu. Czułam się spełniona i niezależna, a bardzo
odległa perspektywa wyjazdów nie budziła lęku, a jedynie podniecenie.
Teraz muszę się bardzo mocno skupić, by zaufać sobie i oszukać strach,
przepędzić smutek, nabrać do płuc optymizmu
.
17 września 2007
Umówiłam
się na sobotę z M. Ciekawe, czy tak samo naciskałby na spotkanie,
gdybym nie powiedziała mu o swoim sukcesie w New Age Face.
„Siema Marta, jesteś?”
Siema, nie ma mnie.
21 września 2007
Ludzie
w pociągach są niezwykli, choć być może owa niezwykłość nie bierze się z
nich samych, lecz ukradkowego sposobu ich podpatrywania. Mało mówią,
więcej procesów rozgrywa się w ich głowach, ale mnie nie interesuje obca
teraźniejszość, lecz przeszłość, z której wypłynęli, zarys osób,
którymi kiedyś byli. Co przeżyli, ile zyskali, kiedy po raz pierwszy
dotknęli ust dziewczyny, kiedy poczuły na sobie wzrok chłopaka.
Przeszłość fascynuje, bo istnieje w swojej nieodtwarzalności, bo
naznacza człowieka niezniszczalną siłą. Przeszłość wodoodporna,
niereformowalna. W poniedziałek kurier dostarczy mi paszport z moją
własną, osobistą wizą. Dobrze, że mam to już za sobą – stres, nerwy, a
potem kilka godzin drętwego czekania w ambasadzie. Pojutrze Warszawa, bo
casting do Japonii. Chyba nawet mam apetyt na tę odrobinę szaleństwa,
kolejny dzień wyrwany z normalności, z poukładania.
24 wrzesień 2007
O 13:00 casting w agencji. Zakładam czarną sukienkę, obrysowuję kredką oczy, do torby wrzucam szpilki. Ciekawe, czy powiedzą mi coś nowego o Nowym Yorku czy znowu wcisną w kącik i każą spokojnie czekać na swoje pięć minut przed miniaturowym obiektywem japońskiego aparaciku. Potem obiad i do pociągu.
6 październik 2007
Strasznie pędzę z nauką, bo chcę wszystko podgonić przed wyjazdem,
nałapać jak najwięcej dobrych ocen, by mieć już jakąś podstawę,
jakiekolwiek oparcie po tych czterech tygodniach w Nowym Yorku. W przyszły piątek już mnie tu nie będzie. Jak będę się czuła? Gdzie będę mieszkała? Co jadła, co robiła? Czy zwariuję z tęsknoty?
10 październik 2007
– Za tydzień o tej porze będę już bardzo szczęśliwa, bo zostanie tydzień mniej do twojego powrotu – powiedziała mama. Chciałabym już zacząć pędzić do przodu, wcisnąć na stopy szpilki, uśmiechnąć się do obiektywu aparatu. Nie czuć tęsknoty, nie dusić się miażdżącą odległością od domu, po prostu pędzić przez Nowy York.