Bez względu na okoliczności, on zawsze jest ze mną. Milczy, gdy nie mam ochoty rozmawiać. Zna wszystkie utwory, których lubię słuchać, przechowuje w pamięci najpiękniejsze zdjęcia. Ćwiczy ze mną jogging, jeździ na rowerze, wskazuje mi drogę, kiedy zbłądzę w nowym mieście.
Ja i mój iPhone. Status związku: To skomplikowane.
Cóż byśmy zrobili dzisiaj bez telefonu w ręce? Jak uwiecznili wieczorny makijaż, jak podzielili się ze światem upieczonym właśnie tortem? Patrząc na wypchany aplikacjami smartfon, ciężko mi uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno telefony służyły ludziom do dzwonienia. Ja bardzo mocno kocham swój telefon i nie wyobrażam sobie powrotu do Nokii 3310. Nie będę piętnować zamiłowania do zbędnych aplikacji, choć w tej kwestii hołduję zasadzie minimalizmu – korzystam przede wszystkim z Instagrama i Facebooka, bardzo lubię organizer stron, dzięki któremu mogę na bieżąco komunikować się z czytelnikami bloga. Biegam ze smartfonem, bo spodobało mi się liczenie kilometrów aplikacją Endomondo. Oprócz tego dzięki pomocy telefonu odnajduję się na krakowskim rynku (Rynek Główny wciąż pozostaje dla mnie zagadką – zawsze wejdę nie w tę uliczkę, w którą trzeba), sprawdzam obce wyrazy w słowniku, czytam fragmenty darmowych e-booków, słucham muzyki w zatłoczonym autobusie. Tak, smartfon to cudowny gadżet, kochana zabawka, nieodzowny przyjaciel. Problem zaczyna się dopiero w momencie, gdy to nasz jedyny przyjaciel.