Nina przysuwa się nieśmiało w stronę mojej nogi, ociera o nią futerkiem, ale zaraz odskakuje. Fascynująca kotka. Płochliwa, ostrożna i nieufna, choć szukająca kontaktu z człowiekiem. Nie potrafi wysiedzieć w pustym pokoju, chyba że na poduszce Silvii, oswojona zapachem intensywnych perfum, którymi Silvia co rano spryskuje włosy. Najczęściej jednak towarzyszy mi w kuchni, gdzie wskakuje na najwyższe półki i z bezpiecznego dystansu kontroluje wszystkie moje ruchy. Czasami decyduje się na odrobinę szaleństwa i z poziomu czerwonej kanapy, wspięta na tylnych łapkach, zagląda do kuchni sąsiadów z naprzeciwka. Nasza kotka-monitoring.
Kiedyś nam uciekła, prześlizgując się między nogami wchodzących koleżanek. Dziewczyny ściągały płaszcze i kładły na podłodze zakupy na kolację – Nina bezszelestnie wykorzystała okazję. Silvia o niczym nie wiedziała – nocowała poza domem. Pamiętam do tej pory jak ściskał mi się żołądek, kiedy wykrzykiwałyśmy imię kotki, krążąc po słabo oświetlonym patio. Cwana bestia schowała się w donicach, trudno było ją dojrzeć.