Nauka języków obcych sprawiała mi wiele radości odkąd tylko sięgam pamięcią – pierwsze lekcje angielskiego miałam już w przedszkolu i były to moje ulubione zajęcia. W gimnazjum rozpoczęłam przygodę z niemieckim, którą kontynuowałam przez trzy lata liceum. Po maturze zdecydowałam się na kierunek filologiczny, choć z początku wcale nie planowałam japońskiego – składałam papiery na filologię włoską, hiszpańską, a nawet rosyjską. Ostatecznie mój wybór padł na japonistykę, lecz nigdy nie pokochałam tamtych studiów równie silnie, jak nauki języków europejskich. Pewnie po części właśnie z tej tęsknoty zapisałam się na lektorat z języka włoskiego, a obecnie studiuję italianistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jeśli równie mocno jak ja kochacie naukę języków obcych, mam dla was kilka metod, które sama stosuję na co dzień.
Codzienność
Pamiętam czasy, kiedy podczas startu samolotu drzemałam w fotelu albo kartkowałam gazetkę pokładową. Czasami bawił mnie widok pasażerów kurczowo ściskających oparcia, kreślących znaki krzyża na piersi i bezgłośnie modlących się do Boga. Drobne turbulencje działały mi na nerwy, bo musiałam ponownie przypinać się pasami. Mój żołądek nigdy nie potrafił przyzwyczaić się do pracy na wysokości i po każdym posiłku, nawet drobnej przekąsce, skręcał się w bolesnych piruetach, nienawidziłam lotnisk, nie lubiłam samolotów, ale nigdy wcześniej nie bałam się latania. Tym razem zaś panikowałam, niczym mała dziewczynka! Metalowe cielsko samolotu wzniosło się do góry na niezrozumiałych dla mnie prawach fizyki, a świadomość, że zasiedliśmy w statystycznie najbezpieczniejszym środku transportu nie była żadnym pocieszeniem, bo nawet jeśli wypadki samolotów należą do rzadkości, to obfitują w największy procent ofiar śmiertelnych. Tym razem wszelkie turbulencje witałam nerwowym biciem serca, a odetchnęłam z ulgą dopiero w momencie, kiedy samolot uderzył kołami o płytę lotniska.
Z ostatnich zakupów wróciłam ze świeżutkim numerem magazynu H&M, w którym jak zwykle dowiadujemy się o najnowszych trendach, oglądamy sylwetki z wybiegów i street style’owe inspiracje. Dzisiaj magazyn wpadł w ręce mojego taty, któremu co prawda do fashionisty daleko, ale ubiera się z wyczuciem i „na czasie”. Artykułem, który postanowił skomentować był rzecz jasna tekst o współczesnej modzie męskiej: „facet ma być facetem!”, oburzył się, pokazując mi chłopaków w spódnicach i sandałkach, ściskających w dłoni wzorzyste kopertówki.