Za mało snu, za dużo ciastek na śniadanie, zbyt wolno płynące godziny.
Wróciłam z imprezy w klubie Just Cavalli o 5 nad ranem, sprawdziłam facebooka, położyłam się spać. Trzy godziny później mój organizm postanowił wznowić działanie, choć baterie naładował na jakieś 10 procent mocy. Snuję się między górą a dołem, to podjadając ciastka wykładane rano dla modelek w hallu, to znowu chrupiąc crostini z parmezanem, zapijam wodą pulsujący wciąż w głowie alkohol i próbuję zmusić się do konstruktywnych działań, jednak najlepsze jest to, że wcale nie muszę. Nie wyściubiałam jeszcze nosa na zewnątrz, ale coś czuję, że Mediolan zalała kolejna fala gorąca, co tym bardziej nie zachęca mnie do wychodzenia dalej niż po wodę z Billi.
Sprzątaczki przychodzą tutaj nawet w weekendy. Wparowują trzy naraz, z uśmiechem na twarzy i od razu witają mnie: „ciao, amore!”. Może to spaczenie, a może dobre wychowanie, ale za każdym razem, kiedy słyszę, że kończą sprzątanie pokoju na przeciwko, odruchowo wkładam naczynia do zlewu, składam ubrania do szafy i pakuję wszystkie śmieci do worka. Staram się choć w minimalnym stopniu ułatwić im pracę i za każdym razem czuję wyrzuty sumienia, kiedy sama wcześniej po sobie nie pozmywam i cały mój ciasteczkowo-sałatkowy miks brudnych naczyń ląduje w rękach przemiłych sprzątaczek.
Plany na dzisiaj? Dokończyć drugi sezon Revenge, uzupełnić braki w lodówce i odespać ten trzygodzinny, poimprezowy żart mojego organizmu.
Jeszcze 10 dni. Zaczynam odliczanie. Nikt nigdy wcześniej nie odwiedził mnie podczas wyjazdu na zagraniczny kontrakt, tak bardzo już czekam na mojego amore.