A tym szybem zjeżdżałem w dół. Mówi tata, poruszony. To była moja kopalnia.
Stalową wieżę wyciągową widać już z daleka.
Wyobrażam sobie tatę w kopalnianej szatni, gdzie na łańcuchach zakończonych hakami wiszą ubrania na zmianę. Tatę pobierającego niezbędny ekwipunek: blaszkę nazywaną przez górników „marką”, która stanowi dowód, że pracownik danego dnia zjechał w dół. Maskę przeciwpyłową, aparat ucieczkowy i lampę z akumulatorem, przechowywane w lampowni. Tatę w górniczym hełmie czekającego w nadszybiu, by zjechać na dworzec kolejki podziemnej. I w końcu – wyobrażam sobie tatę znikającego w ciemności, którą zna tylko ten, kto przebywał pod ziemią.