Poprawił mankiet koszuli i stanął przed wąskim lustrem. Twarz przybrudzona kilkudniowym zarostem, na skroniach pierwsze włosy oszronione siwizną. To ze stresu, powtarzał sobie, dotykając dłonią twarzy, wymacując na niegdyś gładkiej powierzchni pierwsze niteczki zmarszczek. Czasami miał wrażenie, że jego skóra pęka pod naciskiem nieprzespanych nocy i zbyt ciężkich myśli. Sięgnął po leżące na stoliku papierosy i przez chwilę obracał miękką paczkę w dłoni. Nie umiał sobie przypomnieć, kiedy zgubił zapalniczkę.
– Nie pal w domu.
Kobiecy głos wyrwał go z zamyślenia. Owinięta prześcieradłem, siedziała teraz na łóżku. Słońce prześlizgiwało się przez uchylone zasłony, barwiąc jej jasne włosy złotymi refleksami. Jak to możliwe, że niektóre kobiety wyglądają tak o poranku? Jak gdyby dziedziczyły po odchodzącej nocy całą urodę i mrok. Jest pewien rodzaj piękna, który powinien być zakazany, by świat mógł zachować równowagę oraz zdrowy rozsądek.
– Za każdym razem, kiedy widzę cię przy tym lustrze, zastanawiam się, kim jesteś.
– Wiesz, kim jestem. Człowiekiem, który przychodzi i odchodzi bez ostrzeżeń.
Widział w lustrzanym odbiciu jej zmęczone spojrzenie. Dlaczego pragnąc dobrze, trzeba wciąż tyle cierpieć? Kiedy w grę wchodzi namiętność, ludzie durnieją do reszty. Kobiety, mężczyźni. Gubią się w labiryncie rzeczy ważnych i ważniejszych.